Tytuł oryginału: I want a baby!
Było
słoneczne jesienne popołudnie (rok 2002), kiedy szliśmy z moim mężem za rękę uliczką
wśród sklepów. Wzięłam głęboki oddech i zebrałam się na odwagę, aby mu
powiedzieć: „Chcę dziecko”.
„To bierz.”-
odparł myśląc, że chodzi mi o stosunkowo drogą, realistycznie wyglądającą
lalkę- bobasa, którą kołysałam w sklepie. „Nie, ja chcę dziecko.” Westchnął: „Wyglądają ździebko koszmarnie, ale jeśli
chcesz, to weź.” „NIE”- odpowiedziałam z większą energią- „Nie rozumiesz, ja
chcę dziecko.” Tym razem udało mi się
skupić jego uwagę. Widząc lekki rumieniec na jego twarzy wiedziałam, że teraz
pojmuje, co chcę powiedzieć.
„Niby, że
co?”- wykrzyknął. „Czy ty mówisz o prawdziwym dziecku?”
„Tak”-
uśmiechnęłam się nieśmiało.
„Mish”-
zaczął- „Zapomniałaś, że zrobiłem sobie wazektomię, żebyśmy już nie mieli więcej
dzieci? Zgodziłaś się na to i ja nie zamierzam teraz iść na operację
przywracającą płodność!”
Pamiętałam.
Wydarzenia ostatnich kilku lat przemknęły mi przed oczyma. Pamiętałam radość,
jaka nas wypełniała, kiedy staliśmy się chrześcijanami. Pamiętałam moje
chroniczne dolegliwości i coraz większą liczbę leków, które musiałam
przyjmować. I w końcu pamiętałam naszą decyzję, że nie byłoby dla mnie
„zdrowo”, abyśmy mieli więcej dzieci. Szliśmy dalej ulicą w milczeniu.
Postanowiłam nie wracać do tego tematu.
W końcu
kiedyś poruszyłam temat adopcji z moim kochanym, cierpliwym mężem. Przez chwilę
znosił moją mowę, po czym uprzejmie mi powiedział, że nie jest otwarty na
sprawę adopcji i wystarczy mu tych dwoje dzieci, które Bóg nam dał. Wycofałam
się i zaczęłam się modlić, aby Bóg albo zmienił jego serce, albo zabrał mi
pragnienie, aby mieć więcej dzieci. Nawet dzieci modliły się, aby Bóg zmiękczył serce Tatusia w sprawie adopcji.
Pewnego
dnia, ni z tego ni z owego, wrócił z pracy i oświadczył, że chce adoptować. Dzieci
zaczęły skakać z radości, a ja przymknęłam oczy, aby podziękować Panu. W
następnym tygodniu spotkaliśmy się z prawnikiem specjalizującym się w adopcji i
po dwóch tygodniach skojarzono nas z matką oczekującą dziecka w Ohio. Siedem
miesięcy od chwili, gdy zdecydowaliśmy się na adopcję, trzymaliśmy w rękach
naszą nowonarodzoną maleńką córeczkę. Co za radość! Moje stęsknione ramiona
znów trzymały niemowlę!
Przez kilka
następnych lat zajęta byłam wychowywaniem trójki dzieci, edukacją domową i
walką z moimi chronicznymi chorobami. W tym czasie zaczęliśmy prawdziwie
polegać na Panu i prosić go o prowadzenie naszego życia. Codziennie wieczorem
po naszym rodzinnym nabożeństwie wieczornym Tom i ja prosiliśmy Pana, aby
pokazywał nam nasze ukryte grzechy. I Bóg objawiał je nam- jeden po drugim.
Po pierwsze
On pokazał nam, że nie dbamy o nasze ciała i musimy zacząć się zdrowiej
odżywiać. Zaczęliśmy od oczyszczenia naszej kuchni z produktów uwodornionych
lub zawierających sztuczne barwniki. Zmiany te przyniosły takie korzyści
zdrowotne, że zachęceni tym poszliśmy dalej i wkrótce kupowaliśmy żywność
organiczną, jedliśmy wszystkie nasze posiłki w domu, zażywaliśmy suplementy i
sami piekliśmy domowy chleb.
Następnie
Bóg zaczął otwierać nasze oczy na grzech kontroli narodzin. Wiedzieliśmy, że
wazektomia była wielkim błędem i chcieliśmy na nowo oddać kontrolę nad tą
sprawę w ręce Boga, tam, gdzie ona należała. Gorąco pragnęłam kolejnego dziecka,
lecz bałam się zajść w ciążę. Zastanawiałam się, co się stanie z moim ciałem,
jeśli przestanę brać cztery przepisane mi przez lekarzy lekarstwa.
W końcu Tom
przyszedł i powiedział: „Misha, najpierw musimy uczynić krok wiary i umówić się
na zabieg przywracający płodność. Wiem, że potem Bóg uwolni cię od wszystkich
tych lekarstw i chorób.” Umówiliśmy się na zabieg, po czym lekarstwa na
nadkwasotę, migrenę i zespół niespokojnych nóg jedno po drugim powędrowały do śmieci.
Zanim zapukaliśmy do gabinetu lekarza, byłam już wolna od wszystkich lekarstw i
czułam się lepiej niż kiedykolwiek. Pewnego wieczoru siedziałam z grupą
przyjaciół i opowiadałam o moim upamiętaniu, moim pragnieniu, by mieć więcej
dzieci i planowanym na czerwiec (2005 r.) zabiegu odwrócenia wazektomii u
mojego męża. Dzieliłam się też moją obawą, że może będę już zbyt stara, aby
mieć więcej dzieci i martwiłam się, że przez zgodę na wazektomię moja rodzina
poniosła niepowetowane straty. Moja droga przyjaciółka dodała mi otuchy mówiąc,
że jeśli będę wierna Bogu, On wynagrodzi mi za te lata, które zjadła szarańcza.
Uchwyciłam się tej obietnicy.
Zabieg
odwrócenia wazektomii udał się, ale w rok po tym jeszcze nie byłam w ciąży. W
końcu zaszłam w ciążę, ale poroniłam. Byliśmy w punkcie wyjścia. Po miesiącu
znów zaszłam w ciążę i 6 czerwca 2007 roku urodziłam zdrowego chłopczyka,
Jozjasza.
Jakaż to
była radość! Miałam następnego niemowlaka do przytulania, kochania, karmienia.
Kiedy Jozjasz miał 2 tygodnie powiedziałam mojemu mężowi, że bardzo
chciałabym, aby Bóg pobłogosławił nas następnymi dziećmi biologicznymi, lecz
jestem również zainteresowana kolejną adopcją. Dwa tygodnie później moja
11-letnia córka zapytała przy obiedzie swojego tatę, czy moglibyśmy adoptować
małego Murzynka. Spojrzał na mnie i zapytał, czy chcę. Powiedziałam, że tak.
Wstał od stołu i zadzwonił do prawnika prosząc o przygotowanie potrzebnych
dokumentów z zaznaczeniem, że chcemy ciemnoskóre dziecko.
Uśmiecham
się teraz na myśl o tym, jak bardzo spieszyło nam się do adopcji, podczas gdy
na rękach trzymaliśmy krzyczące czterotygodniowe niemowlę! Sądziliśmy, że miną
miesiące, zanim zostaniemy skojarzeni z jakąś oczekującą dziecka matką. Za dwa
tygodnie zadzwonił do nas nasz prawnik z informacją, że właśnie urodziła się w
naszym stanie (Indiana) ciemnoskóra dziewczynka i jest gotowa do adopcji. Byłam
zszokowana i podekscytowana. Mieliśmy już jednego maluszka, ale jak moglibyśmy
nie skorzystać z okazji przyjęcia tego cennego daru do naszego domu i naszych
serc? Powiedzieliśmy mu, że jesteśmy zdecydowani. Następnego dnia zadzwonił z
informacją, że matka dziecka podpisała już potrzebne dokumenty zrzekając się
dziecka. Możemy przyjechać i zobaczyć je kiedy chcemy.
Zapakowaliśmy
się w samochód i pojechaliśmy do Evansville w stanie Indiana. Spędziliśmy
niezapomniany weekend zapoznając się z najmłodszym członkiem naszej rodziny.
Nazwaliśmy naszą piękną nową córkę Nadra, co znaczy „cenna”. W poniedziałek sąd
wydał pozwolenie zabrania Nadry ze szpitala i cała szczęśliwa rodzina wyruszyła
do domu. Z radością przestawiliśmy się na
sprawowanie opieki nad „bliźniakami”, między którymi jest tylko 6 tygodni
różnicy. Mała zabrała się do ssania piersi jak zawodowiec i ładnie przybiera na
wadze. Waży 4 kilo (w wieku 7 tygodni), a chłopak waży 7 i pół kilo. Nie
wyglądają jak bliźnięta, ale wiem, że będzie z nich para najlepszych
przyjaciół.
Czy chcę
mieć więcej dzieci? Zdecydowanie tak! Nauczyłam się, że kiedy idę za Bożym
prowadzeniem, On obficie i nadzwyczajnie błogosławi, bardziej niż kiedykolwiek
mogłabym się tego spodziewać. Pięć lat temu nie pomyślałabym, że będę zdrowa i
będę miała w swojej rodzinie jeszcze troje wspaniałych dzieci.
Misha Eads
Greenwood, Indiana, USA
tjeads@yahoo.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz